poniedziałek, 27 lutego 2017

Kneipp - rozkoszne przyjemności

" Natura obficie obdarowała nas wszystkim, czego potrzebujemy dla naszego zdrowia"
                                                                                                                    Sebastian Kneipp


Zaczęłam dziś od cytatu, który znalazłam na opakowaniu olejku do masażu Diabelski Pazur. Nie wiem czemu, ale wywołał u mnie uśmiech. Wywołał wspomnienie z dzieciństwa jak u babci na działce zrywałam z kuzynem główki maku i robiliśmy z nich grzechotki. Biegaliśmy za babcią i namiętnie grzechotaliśmy tak długo, dopóki nas nie pogoniła. O łapaniu żab i wkładaniu rodzicom za bluzki już nie wspomnę :) W gruncie rzeczy to były genialne czasy beztroski i odkrywania tego co drzemie w naturze. Zbieranie polnych kwiatów, picie wody prosto ze strumienia górskiego czy bujanie się na konarach dużych drzew będzie wspomnieniem, które sprawi, że na chwilę się zatrzymam. Dlaczego o tym piszę? Gdyż takie odczucia wywołały u mnie produkty Kneipp.

Zazwyczaj tego nie robię ale chciałam jeszcze wam podać krótką filozofię marki : Jest oparta na ochronie środowiska i zasobów naturalnych (Brawo). Angażuje się w działania na rzecz ludzi i zwierząt (Jeszcze większe Brawo). Nie posiada olejów parafinowych, silikonowych i mineralnych a za to posiada roślinne czynniki pielęgnacyjne. Jak to miło gdy ktoś idzie w jakość a nie ilość i zysk. Inni powinni brać przykład !

Przechodząc jednak już do samych produktów to przedstawiam wam Olejek do masażu - Diabelski Pazur : 


Olejek ma koić i odprężać a do tego lekko rozgrzewa (również sytuację). Zawiera ekstrakt z diabelskiego pazura, olejek kajeputowy, słonecznikowy, migdałowy oraz witaminę A i E. Sądzę, że działanie witamin znacie oraz olejku słonecznikowego. Napiszę tylko, że ekstrakt z rośliny diabelskiego pazura używany jest w kosmetyce do pielęgnacji po aktywnościach sportowych a olejek kajeputowy ma działać odprężająco.

Jeżeli o mnie chodzi to ubóstwiam ten olejek. Działa na mnie i na moje zmysły rewelacyjnie. Skóra po nim jest bardzo delikatna. Olejek nie przetłuszcza jej i co ważne ładnie się wchłania. Po masażu jestem bardzo ale to bardzo zrelaksowana. Jeżeli chodzi o samo użycie to jest oszczędny. Mała ilość starcza na dużą powierzchnię. Więcej podał mi mąż, twierdząc, że już innych olejków używać nie będzie do masowania mnie. Jego ręce nie ześlizgują się, zapach jest dla niego przyjemny i nie wkurza go, że wszystko się lepi. Tak użyłam wyrazu wkurza, gdyż to jego słowa :) Wiecie a jak mąż zadowolony to i masaż z przyjemnością zrobi :) Ja mogła by leżeć tak godzinami i czuć delikatne ciepło na swojej skórze. 

Przejdźmy do Aromatycznego płynu do kąpieli - Radosna chwila relaksu. Do wanny wlewamy płyn (ilość to napełniona zakrętka do znacznika), woda między 36 a 38 stopni C i mamy gotową relaksującą kąpiel :) Zacznę od niby minusa, że woda jest czerwona i istnieje obawa o osad na wannie. W moim przypadku po kąpieli spłukałam gorącą wodą i nie było tego problemu. Za to był inny :) Nie doczytałam etykiety (tak się śpieszyłam) i nalewając płyn starłam dłonią resztkę i dotknęłam ubrania. I co ? I piękna czerwona plama :) Całe szczęście to tylko domowy fatałaszek ale ostrzegam na przyszłość. Czytajmy etykiety. 


Płyn dał mi coś co lubię czyli trwałą pianę. Może to błahostka ale dla mnie piana, która utrzymuje się to ogromna przyjemność podczas kąpieli. Mało spotykany i mocno wonny, odprężający zapach pozwolił mi odetchnąć po ciężkim dniu w pracy. Taki odpoczynek to genialna sprawa, w szczególności gdy tego czasu mamy niewiele. Olejki z czerwonego maku i konopi wpłynęły dobroczynnie na moje samopoczucie. Mogłabym siedzieć w wannie godzinę, gdyby nie przewidywany czas takiej kąpieli to 15-20 min. 

Skóra przyjemna w dotyku, stress odszedł w siną dal a w sypialni mąż czekał z olejkiem do masażu :) No czego chcieć więcej :) 




Eveline Cosmetics - Ultranawilżający Peeling do ciała - Wanilia


Przypadkowo natrafiłam na stronę Face&Look, w dniu testów. Co zabawne można było brać udział wymieniając punkty zdobyte na portalu. Zarejestrowałam się i byłam pewna, że nie mam szans więc dokładnie zaczęłam oglądać portal. Wypełniłam dostępne ankiety, weszłam w zakładkę testów i  kliknęłam. Wszystko mi się zablokowało więc wyłączyłam stronę. Zdziwienie mnie ogarnęło gdy potem zobaczyłam swoje nazwisko pośród osób testujących. Fart? Szczęście początkującego? Nie będę nawet wnikać, ale radość była ogromna. I tak dotarła do mnie bardzo ładna paczka z Waniliowym ultranawiżajacym peelingiem do ciała :)




Eveline Cosmetics - Spa Professional ma za zadanie nawilżyć naszą skórę aż do pięciu warstw. Brzmi ciekawie prawda? Elastyczna skóra tylko zachęca by sięgnąć po produkt. A jak jest w rzeczywistości? Zacznę od tego co ujęło mnie najbardziej - czyli zapach. Bardzo mocny, skoncentrowany zapach Waniliowy dosłownie wszedł w moją skórę. Z każdym ruchem okrężnym sprawiał, że jedyne na co miałam ochotę to zanurzyć się w wodzie i marzyć. Bardzo, ale to bardzo moje zmysły zostały poruszone. Jednak nie o zapach chodzi a o skuteczność. Przyznam, że nawilżył skórę. Przyznam, że stała się bardziej sprężysta. Przyznam, że moje pośladki stały się bardziej naprężone (no poważnie). Lecz minus był taki, że w moim największym problemie wrastających włosków pozytywnego rezultatu nie znalazłam. Dlatego tu krótko dodam, że jeżeli zależy wam na dogłębnym nawilżeniu oraz chcecie przestać martwić się o suche ślady na skórze to polecam :)

Ps. Uwielbiam nim rano pielęgnować dłonie. Są delikatniejsze, a mrozy im nie straszne. 

Blanx White Shock - Instant White


Dzisiaj tak na szybko wspomnę o paście wybielającej Blanx. Miałam możliwość poznania jej dzięki BeautyTester :) Nie wiem jakim cudem trafiłam z rozdania ale udało się. To już moja 3 pasta wybielająca. Między czasie styczność miałam z Białą Perłą - Jutro impreza. Trochę zmieniło się moje podejście. Otóż już wiem i jestem pewna, że nie ma pasty, która sprawi, że zęby będą lśniąco białe jak z reklamy telewizyjnej. Te wszystkie olśniewające ząbki to działanie dentystów :) Ile to człowiek musi się namęczyć by go oświeciło. Wcześniej jak głupia wierzyłam, że odnajdę cudeńko, które sprawi, że jak uśmiechnę się to oślepię przeciwnika :P 


Wracając jednak do Blanx. Miło zaskoczyło mnie działanie pasty pod względem takim, że nie bolały mnie zęby. Przy innych niestety kontakt z zimnem był straszny. Przy tej paście tego problemu nie mam. Jest dość delikatna dla moich zębów! Nie ma ostrych granulek, które ścierają mi szkliwo i używamy jej zamiast normalnej pasty. Działania ma bardzo korzystne, gdyż stopniowo usuwa mi przebarwienia (pozostałości po wstrętnym nałogu). Dodatkowo zauważyłam, że zostawia bardzo ładny połysk. Czytając troszkę o Blanx zauważyłam, również zestawy z lampkami, które świecą ultrafioletem na zęby :) I teraz możecie się troszkę pośmiać ale parę razy po użyciu poświeciłam sobie moją lampką do pazurków po ząbkach :) Efekt ? Były bielsze natychmiastowo :)




Sama pasta jest koloru niebieskiego i o dziwo jak naczytałam się wcześniej nie zabarwiła mi szczoteczki do zębów. Obalam ten mit w moim przypadku :) Niestety znalazłam i minus jak dla mnie. Strasznie mdły smak! Jeżeli chodzi o pasty to mięta musi być, więc dokładam kropelkę zwykłej miętowej Sensodyne by dać jej smak. Jeżeli szukacie pasty, która usunie przebarwienia i nada bielszego tonu waszym zębom to polecam ( w szczególności za to, że nie niszczy zębów). Jeżeli szukacie pasty jak z reklamy, że wasze zęby będą bielsze od bieli to polecam wizytę u dentysty :) Miłego dnia

http://beautytester.pl
http://www.blanx.it/flex/Extensions/home.php?L=PL

środa, 22 lutego 2017

Essence Water - Małe cudo w czerwonej butelce :)

Ostatnio przypadkowo trafiłam na Essence Water do włosów :) (Znalazłam w Rossmann).


Za zadanie ma wzmocnić zniszczone włosy, nadać im blasku i ogólnie odżywić. Używamy jej na umyte osuszone ręcznikiem włosy. Spryskujemy dość dużo. I wiecie co? Działa :) Włosy po miesiącu używania nabrały blasku i nie łamią się. O wiele lepiej układają się pod prostownicą. Takie małe cudeńko, które sprawiło  mi dużą radość w dbaniu o moje włosy i zasłużyło bym was o nim poinformowała :) Pod tą czerwoną naklejką znajduje się zawleczka zabezpieczająca. Pozdrawiam 




L'oreal Paris - Infallible - Mega Gloss - Cream (Błyszczyk do ust)

Ponownie ja i ponownie L'oreal Paris. I to nie ostatnia rzecz z testowania, gdyż trafiło się coś jeszcze w moje ciekawskie rączki. Teraz jednak zajmę się błyszczykiem do ust.


Do sprawdzenia dotarł mi Infallible Mega Gloss w odcieniu 102 Scream and Shout. Miałam duże wyzwanie gdyż nie lubię błyszczyków :) Pomadki, lakiery i tinty to moi ulubieńcy. Jednak o upodobaniach nie będę dyskutować a rzetelnie powiem wam co o nim sądzę. 


Nie licząc koloru, który całkowicie o tej porze roku nie jest w moim stylu (wolę burgundy ), to błyszczyk towarzysząc mi na ustach sprawował się doskonale. Nawet  w temperaturze -8 stopni C pozostawił moje usta nawilżone i błyszczące. Utrzymuje się długo i nie traci koloru. Wygodny w użyciu aplikator sprawił, że błyszczyk ładnie i równo rozłożył się na ustach. Tu muszę dodać minus, gdyż kolor był dość transparentny i aby uzyskać ładny efekt (dla mnie ładny) musiałam nałożyć 2, 3 warstwy. Miło zaskoczył mnie fakt, że błyszczyk nie kleił się. To właśnie jest powód, dla którego nie używam błyszczyków, a ten całkiem przypadł mi do gustu. 


Co mogę dodać? Coś o zapachu. Dlaczego wspominam o nim? Gdyż przy wszelkich produktach do ust zapach odgrywa ważną rolę. W końcu jest blisko nozdrzy i czujemy go tak długo jak produktu używamy. Zapach jest bardzo delikatny, słodki i przyjemny. Nie jest mdły i co ważne nie powoduje u mnie migren. Cieszy mnie to szalenie, gdyż wiele produktów właśnie ze względu na zapachy musiałam odstawić. Tu jestem zadowolona. 


Jeżeli używacie błyszczyków to z pewnością Mega Gloss wam się przysłuży. Znając mnie sięgnę po niego latem, gdy jedynie będę chciała nadać troszkę koloru i podkreślić delikatność makijażu. Temu kolorowi też nie mówię całkowicie nie, gdyż to jest odcień, który właśnie latem skrada moje serce :) Kobieta zmienną jest . Miłego dnia 






L'oreal Paris - Podkład - True Match 1.N Ivory #mójTrueMatch


                                            L'oreal True Match - Super-Blendabel Foundation
                                                                          1.N Ivory



Tak między nami to bardzo ciężko mi napisać konkretnie o podkładzie L'oreal Paris - True Match. Już wam tłumaczę dlaczego. Zdobył on u mnie naprawdę ogrom pozytywów, jednak jedna cecha kompletnie go wykluczyła abym mogła go używać. Jestem nieco rozżalona z tego powodu i dlatego mam mieszane uczucia. 


Podkład wytrzymał u mnie prawie cały dzień. Nałożony ok 6 rano ( tak wstaję do pracy) ładnie wyglądał jeszcze o 17. Nie ścierał się, nie zważył i co miło mnie zaskoczyło o dziwo nie błyszczał się. Pokochać go mogłabym za to iż ładnie wtopił się w moje paskudnie nadmiernie rozszerzone pory. Nie wyglądały na dwa razy większe więc to było dla mnie dość istotne. Łatwo się rozprowadzał zarówno gąbeczką jak i pędzlem. Fajnie przykrył moje zaczerwieniania. I tak naprawdę to jeden z lepszych podkładów z jakimi miałam styczność. I tu właśnie pojawi się ALE, ale które dyskwalifikuje go - a szkoda. 

Podkład chwilę po nałożeniu zmienia kolor. I tak z idealnie dopasowanego u mnie staje się bardziej pomarańczowy. Oczywiście L'oreal nie ma wpływu na moją złośliwie jasną cerę do której od paru lat pasuje tylko jeden podkład, ale naprawdę nie wiem czemu zrobiło mi to przykrość. Może za dużo zalet znalazłam i jestem zła, że używać go nie mogę. By nie było, że inny czynnik może mieć na to wpływ to dodam, że używałam go :
- na cztery różne bazy
- na 4 różne kremy
- na tylko oczyszczoną skórę
Niestety za każdym razem efekt był taki sam. 


By kończyć powoli dodam jeszcze, że i tak go używam, ale nie na całą twarz. Mam dużą manię łączenia różnych podkładów by uzyskać jak najmniej sztuczny efekt i twarz nie wyglądała jednolicie. (Taki mały myk od charakteryzatorki). L'oreal True Match używam na miejsca gdzie twarz powinna być nieco ciemniejsza. Ładnie łączy się z moim podstawowym podkładem. Jeżeli zmienione lekko odcień wkomponuje się w waszą twarz to mogę polecić :) Pozdrawiam 

Ps. Podkład ten dostępny jest w 9 odcieniach. Więcej znajdziecie na :
https://true-match.lorealparis.pl





czwartek, 16 lutego 2017

Garnier Żel Micelarny 3w1 - KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM!!!!!

Z czułością i ogromną radością opowiem wam o nowym produkcie. Otóż dzięki Wizaż miałam możliwość sprawdzenia Żelu Micelarnego 3w1 Garniera. Przeznaczony jest do skóry normalnej i mieszanej. Co oferuje nam produkt? Usunięcie makijażu, oczyszczenie i mat . 


                                                                          Testuję : 


Jeżeli chodzi o ten produkt, to muszę wam powiedzieć, że najzwyczajniej w świecie go pokochałam! Dlaczego? Uprościł moje życie. Sprawił, że mam więcej czasu, odłożyłam w kąt waciki a pozbycie się makijażu zajmuje mi dosłownie 2 minuty. 2 minuty bez podrażnień, bez pieczenia, bez denerwowania się i bez stresu. No czego może więcej oczekiwać zabiegana matka? Przejdźmy teraz do konkretów. Żel micelarny Garniera 100% usuwa całkowicie makijaż, nawet ten najbardziej wodoodporny. Jest delikatny przy tym dla mojej skóry i zostawia bardzo przyjemne uczucie świeżości. Tak jak zapewnię producent jest bezzapachowy. Swoją drogą Garnier powinien jeszcze zapewnić i napisać na opakowaniu "zrewolucjonizuje twoje życie". Owszem nie jest idealny gdyż jednak lekkie uczucie ściągnięci i napięcia skóry odczuwałam. Jednak to w tym momencie jest dla mnie bardzo mało istotne, gdyż krem w chwilę poradził sobie z tym problemem. Na dużą pochwałę mogę dodać, że przez 2 tyg (używam go teraz codziennie a czasami i dwa razy dziennie) raz tylko zdarzyło mi się, że poszczypał w oczy. Po przeanalizowaniu jednak okazało się, że nie rozprowadziłam produktu z wodą a i tusz wprowadziłam do oka. Spłukałam duża ilością wody i więcej tak już się nie stało. 

                                                                     Mój wybawca: 
             

Słuchajcie a teraz coś jeszcze wam powiem. Nigdy, ale to nigdy nie używałam niczego innego do oczu jak specjalistyczne produkty. Od tych najtańszych do najdroższych. Starałam się je chronić a większość preparatów je podrażniała i często nie do końca usuwał się Eyeliner czy tusz do rzęs. Po użyciu żelu ( nakładam grubszą warstwę na rzęsy i zanim umyje twarz to rzęsy są czyste) rzęsy mniej wypadają, są w lepszej kondycji a i podrażnienie wokół oczu stało się mniejsze :) Plus również za to, że wracam z pracy i szybko zmywam makijaż by móc stworzyć nowy przed kolejnym wyjściem. Nie martwię się poprawkami. Dzięki temu moja skóra jest czysta, świeża i dużo odżyła.

Postanowiłam osuszyć twarz chusteczką by pokazać efekt usunięcia makijażu.





Jak widać chusteczka czysta, gdyż cały makijaż, łącznie z bardzo trwałym tyczem i eyelinerem spłyną z letnią wodą. Sądzę, że bardzo długo nic a nic nie będzie w stanie mu dorównać!
Ołł i bym zapomniałam, że jest jeszcze jeden wariant Żelu Micelarnego 3w1. Różowy do skóry wrażliwej.

POLECAM :D

Garnier Moisture + Aqua Bomb

I widzimy się ponownie. Tym razem do sprawdzenia przypadły mi dwa produkty Garnier. Omówię oba osobno, gdyż oba wywarły na mnie zupełnie inne wrażenie. Kto wytrwa do końca to zdjęcie mnie w masce w prezencie :D hahaha Uwielbiam naturalność. 

Na pierwszy ogień wybrałam:
Maskę Moisture + Aqua Bomb


Przeznaczona jest do skóry odwodnionej. W główny jej skład wchodzą : Ekstrakt z granatu, kwas hialuronowy oraz serum nawilżające. Jej zadaniem jest w ciągu 15 minut sprostać tygodniowemu nawilżeniu. I wszystko by było fajnie gdyby nie porada od samego Garnier by używać jej 3 razy w tygodniu. Ja strasznie nie lubię takich sprzeczności. Jeżeli coś w 15 min ma zastąpić tygodniowe nawilżenie to dlaczego lepiej używać go 3 razy w tym czasie? Może i się czepiam powiecie ale taka moja natura. Niestety nie pokochaliśmy się z tym produktem. Moja skóra odmówiła z nim współpracy. Zapchały mi się pory, skóra stała się tłusta! Nie nawilżona, ale tłusta :( Efekt pozytywny jednak i tak znalazłam. Po nałożeniu maski odczuwałam bardzo mocne zimno. Sprawiło to, że skóra stał się bardziej napięta a moje cudowne sińce pod oczami zmniejszyły się (jak po użyciu plastrów zimnego ogórka). Jednak jest to za mały efekt bym sięgnęła po nią ponownie. Dodam jeszcze, że są łącznie 3 warianty masek. Pozostałe dwa to : różowa do skóry suchej i wrażliwej ( ekstrakt z rumianku, kwas hialuronowy, serum nawilżające) oraz zielona do skóry normalnej i mieszanej ( ekstrakt z zielonej herbaty,  kwas hialuronowy oraz serum nawilżające). 

                                                                 Rodzaje masek : 


                                                                 Zawartość : 


Maska w całej okazałości : 


Jak zwykle wersja dla oszczędnych :) Dodam może jeszcze, że produkt jest na tyle nasączony, że po użyciu możemy nałożyć z powrotem drugą warstwę, porządnie złożyć i umieścić w opakowaniu. Zwijamy ładnie górę folii i choćby spinaczami zamykamy by ograniczyć dostęp powietrza i zawartość nie wyschła. Ponieważ nie dopasowałam się z maską, a chciałam sprawdzić, to spokojnie starczy na 6 użyć, a prawidłowo zabezpieczona nie wyschnie po otwarciu nawet przez miesiąc. Co kto lubi :) 

                                                                Sposób użycia : 



Pozdrawiam i jak obiecałam trochę śmiechu każdemu się przyda : 

                                                                     Ja w masce :D 


środa, 1 lutego 2017

Missha - Peeling - Crystal Salt Body Oil Scrub (Rose)

Opakowanie


Zawartość


W środku znajdziemy osobno olejek różany oraz sól himalajską. 


Z informacji podstawowych :
Produkt nie jest testowany na zwierzętach. Jego pojemność wynosi 500g. Zapach różany (długo utrzymuje się na skórze i w powietrzu. Pierwszą ciekawostką, która mnie miło zaskoczyła to fakt, że musimy połączyć produkty sami. Jak do tej pory nie spotkałam się z tego typu peelingiem. A tak wyglądają produkty z osobna: 

                                                                    Sól himalajska


Olejek różany: 


Tu powinnam wspomnieć, że mały chochlik zakradł się w instrukcję obsługi w wersji polskiej. Jest: " Otwórz pojemniczek z olejkiem. Wsyp do niego saszetkę z peelingiem. Za pomocą dołączonej szpatułki zamieszaj peeling z olejkiem. Na uprzednio oczyszczona skórę nałóż odpowiednią ilość produktu delikatnie masując. Spłucz ciepłą wodą". A powinno być : " Otwórz saszetkę z olejkiem i wlej do opakowanie z peelingiem." - reszta bez zmian. 

                                                                   Instrukcja



Wszystkie opakowanie stylistycznie są fajnie ze sobą powiązane. Naniesione hologramy są dodatkiem, który mi sprawił dużą przyjemność i niezłą zabawę.  

                                          Na przyciemnionym świetle ładniej widać hologram.



  Otwieramy więc olejek różany. Ma po bokach dwa nacięcia, aczkolwiek ja zawsze w takich sytuacjach korzystam z nożyczek . 


Po otworzeniu wydobył się bardzo silny a zarazem bardzo przyjemny zapach róż. Rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu. Poczułam wtedy nieodpartą pokusę by usiąść i delektować się zapachem. Teraz miałam gdzie gdyż mąż własnoręcznie przygotował mi siedzisko :) Może kiedyś wam pokaże jakiego mam zdolnego faceta w domu. Wracając do tematu. Połączyłam ze sobą produkty: 


Nałożyłam Peeling na dłonie. Drobniuteńkie drobinki soli i olejku je otuliły. Było to niezmiernie przyjemne uczucie a towarzyszący temu zapach róż koił moje zmysły. 



I tu bajeczny nastrój prysł gdyż okazało się, że mam zadrapaną dłoń i uczucie szczypania szybko postawiło mnie na nogi. Całe szczęście odrobina wody i przeszło. Mogłam oddawać się przyjemności dalej. 


Testując produkt przez dwa tygodnie odkryłam, że bije na głowę peelingi gruboziarniste. Peeling Missha sprawił, że każdy milimetr mojego ciała został delikatnie złuszczony a dzięki olejkowi natychmiast nawilżony. Wielkim zaskoczeniem i niespodzianką był wygląd skóry po skończonym zabiegu. Miałam wrażenie, że mam skórę jak jedwab. Czasami brakuje człowiekowi słów zachwytu i to właśnie był u mnie ten moment! Efekt utrzymywał się dość długo i tak samo było z zapachem pozostawionym na skórze. Skóra wyglądała tak jak muśnięta drobinkami słońca. Zdrowa, jedwabista a do tego promienna. Co mi jeszcze zaimponowało? Wystarczy bardzo niewielka ilość aby starczyła na całe ciało. Więc tu kłania się oszczędność produktu, czyli coś co jako argument na tak do mnie bardzo przemawia. 

Dodatkowo muszę wspomnieć, że wrastanie włosków po depilacji zmniejszyło mi się o 60 %. Dla mnie to wielki sukces, gdyż walczę z depilatorami szukając tego, z którego będę zadowolona więc odpada mi w dużej mierze walka z włoskami, które kochają mnie wyprowadzać z równowagi. Stąd też duża ilość peelingów, przez które przeszłam. Produkt nie wywoływał u mnie reakcji alergicznych nawet wtedy, kiedy go nadużywałam ( a było i tak). Sprawił, że mimo mrozów moja skóra stała się mniej napięta a i ciągle zostawała delikatna. 

Oszczędni coś dla was (jak i dla mnie): Gdy przelejemy cały olejek to puste opakowanie włóżmy pod strumień ciepłej wody. Przygotujemy sobie w ten sposób cudowną, relaksującą, aromatyczną i nawilżającą nasze ciało kąpiel! I kolejna niespodzianka : Nadmiar olejku, który został po wymieszaniu solą możemy zbierać na dołączoną do zestawu łyżeczkę i takie cuda wykonywać bardzo często :) Wystarczy odrobina do wody i mamy odprężającą kąpiel. 



Dodam ocenę punktową jako podsumowanie :) Maksymalnie 5 pkt :
Poprawa kolorytu skóry 5
Nawilżenie 5
Konsystencja 5
Zapach 5
Łatwość użycia 5
Skuteczność by włoski po depilacji nie wrastały 4.5
Wygładzenie skóry 5
Wydajność 5
Łatwość przechowywania 4
Czy kupię ponownie ? Z całą pewnością TAK !
To mój numer jeden ! 

Ogromne podziękowania dla SKIN GARDEN za możliwość testowania.